Wyspa Ven - Perła Öresund
"Perła Öresund", czyli szwedzka wyspa Ven, jeszcze do połowy XVII wieku była duńska. "Får jag inte Ven, bryter jag freden! " ("Jeśli nie dostanę Ven, zrywam pokój!") - miał zagrozić szwedzki król Karol X Gustaw. Ven dostał, pokój i tak zerwał, ale w ogóle mu się nie dziwię - też skłamałabym dla Ven.
Na pewno wiele dla sławy wyspy zrobił szwedzki poeta Gabriel Jönsson, dla którego Hven (wolał nazwę razem z "H", ale o tym na końcu) była największą życiową inspiracją. Jego wiersz "Vid vakten" ("Na straży"), opowiadający o tym, co chciałoby się zrobić "dziewczynie z Backafall", gdy "księżyc trzyma straż nad wyspą", doczekał się nie tylko interpretacji muzycznej, ale i filmowej. Tymczasem widok na klify Backafall jest rzeczywiście niezwykle inspirujący. Cała wyspa przypomina zresztą wysuniętą z morza platformę, co powoduje, że zaczyna się doceniać na niej uroki rowerów elektrycznych. Droga z wybrzeża wgłąb wyspy to istna mordęga - o ile akurat nie jest to pionowa ściana, to do pokonania mamy zawsze slalom o nachyleniu mniej więcej 25% (jeśli nie potraficie sobie tego wyobrazić, to powiem tylko, że zwykły śmiertelnik na pewno nie da rady podjechać pod tę górę rowerem). Środek Ven jest płaski, z nielicznymi wzniesieniami, wśród których osadzone są pola uprawne, niewielkie gospodarstwa i malutkie, urocze wioski.
Przesuwaj w prawo, by zobaczyć więcej zdjęć!
Ven to mała wyspa, ma mniej więcej 4,5 x 8,5 km, co daje powierzchnię 7,5 km kw. Nieco ponad trzystu jej mieszkańców w każde lato znosi oblężenie turystów (oblężenie po szwedzku - w sensie, że nagle w zasięgu wzroku pojawiają się jacyś ludzie). Na Ven można dopłynąć promem z Landskrony, zaś w letnim okresie również z Kopenhagi oraz uroczego miasteczka Råå pod Helsingborgiem. Promy pływają dość często, więc wyprawa na cały dzień to optymalna opcja. My płynęliśmy promem z Landskrony, rejs trwa pół godziny. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 75 SEK, dla dziecka 25 SEK, dzieci do lat 5 płyną bezpłatnie. Wzięliśmy oczywiście rowery - to koszt 50 SEK w jedną stronę. Jasne, że na Ven można zabrać samochód (kosztuje to 700 SEK), ale... Nie będziecie mieli tam nim gdzie jeździć. Na tej małej wyspie jest zaledwie kilka dróg, a więcej niż połowa z nich to drogi dla pieszych i rowerów. Zapewniam Was, że w najlepsze miejsca na Ven samochodem po prostu nie dojedziecie. Zaraz przy porcie znajduje się wypożyczalnia rowerów, tandemów, przyczepek, doczepek, kasków, fotelików dla dzieci i czego tylko dusza zapragnie - rowerów jest tam zawsze zdecydowanie więcej niż ludzi.
Wszyscy turyści ciągną w jedno oczywiste miejsce: do centrum, gdzie znajduje się muzeum oraz obserwatoria Tycho Brahe'go - duńskiego astronoma, który w XVI wieku dostał wyspę Ven od króla, by tam prowadzić badania nad kosmosem. My oczywiście, widząc tłum jak na Krupówkach, zgrabnie ominęliśmy głodnych informacji wycieczkowiczów i objechaliśmy rowerami całą wyspę wzdłuż i wszerz. Naszym hotelem był namiot pod drzewami przy brzegu morza i obawiamy się, że nic lepszego już nas na campingach w życiu nie spotka.
Umówmy się: turystyka w polskim tego słowa rozumieniu, w Szwecji po prostu nie istnieje. Nie znajdziecie tutaj kramików z bibelotami i pamiątkami, budek z fast-foodami, automatów do wrzucania pieniędzy za cokolwiek, kiosków i spożywczaków na każdym rogu. Tym bardziej nie znajdziecie tego na Ven. Jest tam co prawda kilka świetnych knajp i kawiarni, znaleźliśmy nawet jeden sklep (był zamknięty, tak po prostu), ale lepiej wyposażyć się w prowiant i wodę, zwłaszcza przy takiej śródziemnomorskiej aurze jak tegoroczna. Gorrrąco polecam również okrycie na głowę - niestety, cienia wśród tych złotych pól można nie uświadczyć przez naprawdę wiele minut.
Na pewno bez problemu uda Wam się odwiedzić wszystkie miejscowości na wyspie: port Bäckviken, w którym "wylądujecie", Norreborg (tam jest camping i plaża), Kyrkbacken oraz centralne Tuna by. Szczególnie pięknie jest w najbardziej oddalonym na zachód Kyrkbacken - to nad nim góruje bardzo stary i przepiękny XIII-wieczny kościół w stylu śródziemnomorskim, który jest bardzo popularnym miejscem szwedzkich ślubów. Jest jeszcze jeden duży plus nieposiadania auta na wyspie Ven - otóż wyspa ma własną destylarnię, w której można spróbować lokalnych alkoholi (w tym kilku aromatów whisky) oraz poznać sposoby produkcji trunków. Jeśli jednak nie jesteście zagorzałymi koneserami whisky, możecie dać sobie spokój z destylarnią - ciężko tam o miejsce bez rezerwacji, obsługa jest dość niemiła (sprawdzone dwukrotnie!), a ceny alkoholi są po prostu kosmiczne.
I na koniec niezbyt istotna, ale ciekawa kwestia. Spotkacie się z dwojakim zapisem nazwy wyspy: "Ven" oraz "Hven". Pierwszy zapis jest oficjalny i aktualny, drugi zaś wywodzi się jeszcze z czasów kiedy po pierwsze wyspa była duńska, a po drugie - z czasów, gdy jeszcze do początku XX wieku przed szwedzkimi słowami obecnie zaczynającymi się na literę "v", pisało się "h" (np. "hvad?"). To nieszczęsne "h" usunęła reforma językowa z 1906 roku i tym samym objęła ona również nazwę wyspy, która tak oto została wyspą "Ven". Jeśli więc spotkacie się z zapisem przez "H", to autorem jest albo Duńczyk albo tradycjonalista albo osoba, która uważa, że tak jest bardziej uroczo - do tych ostatnich należał na przykład wyżej wspomniany poeta Gabriel Jönsson. Aha, lokalny żarcik: "På Ven man pratar venska".
Komentarze